Dziś już nie musi być na słupie ogłoszeniowym, witrynie, drzwiach, gablocie czy płocie.
Może być na facebooku, instagramie, każdej stronie www.
Wersja wyświetlana zastępuje drukowaną.

Rzadko kiedy teatralny czy filmowy, częściej komercyjny — sprzedażowy.
Zamiast symbolu, czytelnego, wymownego znaku plastycznego, skrótu myślowego, ma być prosto, jednoznacznie i czytelnie. Podstawowy klucz i wabik to: promocja, wyprzedaż, raty, duży produkt pożądania...

Plastyczno-artystyczne podejście do tematu wydaje się dosyć nieaktualnym myśleniem.
Konsumpcja niechętnie sięga do plakatowych rozwiązań, gdzie nie ma dosłowności, a stylistyka wynika z ekspresji i tematu.

W zalewie informacyjnym ulicy czy internetu nietrudno zgodzić się z wymogami marketingowymi.
Przestrzeń miejska, tak jak przestrzeń internetu, zatłoczona jest przecież skaczącymi napisami, kolorami landrynek, uśmiechniętymi twarzami i wszelkimi innymi chwytami działającymi na nasze zmysły i ... „sex” 

Wydaje się, że współczesność jeszcze bardziej podwyższa poprzeczkę, gdy chcemy kontynuować podejście projektowe, jakiś dialog z polską szkołą plakatów, myślenie plastyczne i odpowiedni dobór środków wyrazu. Trudno też w plakacie wizerunkowym czy sprzedażowym szukać miejsca dla takich rozwiązań. 

Nasuwa się też pytanie o dzisiejszą definicję plakatu, rozróżnienie pomiędzy plakatem a zwyczajnie dobrze spełniającą swoją funkcję marketingową i sprzedażową, wymuskaną reklamą.

Przypomina się zasłyszana anegdota. Do jednego z polskich kin w latach PRL-u trafia film amerykański wraz z dużym wydrukiem — plakatem. Obsługa dumnie wieszając go, bo przecież jest kolorowy, wielki, gładki, błyszczący, lśniący... pyta zaprzyjaźnionego projektanta graficznego — kiedy u nas takie będą robić?
​​​​​​​

ZAPRASZAM DO:

Back to Top